Thursday, February 17, 2011

A hard day's hard night

Bo mi się nie chciało wyjść......było tak dobrze i romatycznie w domu: Tylko Ja i Wisniówka po długim i cięzkim dniu pełne szkolen dla klientów - dodajmy wyjątkowo głupych....
A oczywiscie Ola napisała sms'a że gdzie mogą sie zabawić? noo....środowy wieczór to był, więc raczej krucho z tym....
Wylądowałem więc w Kitchu, potem Klub COCO jakis tam nowy na szpitalnej - totalny tłok... potem Carpe I. i II., Legend, Barocc na Szczepańskim, żeby ostatecznie konczyc w Społem, gdzie trwała karaoke....
i gdzie udało się pożądnie upić mnie własnie temu Panowi z Warszawy....
bardzo-bardzo rzadko jestem w takich stanach.... ale wszystko pamietam, na własnych nogach sie poruszałem, i pomogło tez chłodne powietrze oraz samokontrola (jak zwykle na maxa łączona bo alkohol....) więc mi szybko przeszło, i dzięki Bogu....
choć....i tak resztę nocy udało się spędzić w jednym z 4-gwiazdkowych hoteli na miescie.... tak, z tym Panem....ale samodzielnie podjąłem decizje.... i tak nic się nie stało...
Ale i dotarłem do pracy na czas - 7:30....
a dzisiaj jem tylko kaszkę z proszku.... :)


Mert ki sem akartam tenni a lábam....olyan romantikus volt otthon: csak Én és a Meggyvodka, egy hosszú és fáradságos nap után - tele gyagyás ügyfelekkel és képzésükkel

No comments: